Park Narodowy Virachay. Największy obszar chroniony w Kambodży. Nigdy nie został on w pełni poznany i nadal daje schronienie licznym gatunkom zwierząt w tym słoniom, leopardom i tygrysom. Żyje w nim nadal sporo gibonów i innych gatunków małp. Najbardziej dziki rejon w tym kraju. Miejsce gdzie do lat 90 ukrywali się Czerwoni Kmerowie. W jego granicach przebiega linia demarkacyjna z Laosem i Wietnamem. To wystarczająca zapowiedz małej/wielkiej przygody.
Zaczęło się od razu ciekawie Do parku zabierał „nas” pick-up. Nas oznaczało tutaj 12 osób na zewnątrz, 8 wewnątrz, 11 rowerów, niezliczona ilość worków z ryżem i kartony innych dóbr. Nasza Toyota z prędkością 20 km/h dzielnie walczyła ze straszliwą nawierzchnią „drogi”. Gdy dotarliśmy do rzeki, zaczął się marsz. Temperatura pow. 40 stopni, otwarta przestrzeń i konkretne tempo naszego przewodnika i strażnika dały od razu poznać na ile mnie stać. Oprócz owych lokersów towarzyszyła mi 37 letnia Szwajcarka. Bardzo wesoła, inteligentna, ale i niesamowicie zaprawiona w trekkingu kobieta. Późnym popołudniem dotarliśmy do wioski zamieszkałej w większości przez ludność pochodzącą z Laosu. Pierwsza prawdziwie zagubiona wioska w jakiej udało mi się być. Brak elektryczności, dzieci bojące się białych lic, oraz brak coka – coli a także żywe zainteresowanie dorosłych wskazywało na to że turyści nie dotarli tutaj gromadnie w klimatyzowanych autach 4x4. Oczywiście, gdy zapadł mrok uruchomiły się dwa wioskowe telewizory zasilane akumulatorami samochodowymi, ale trwało to tylko 2 godziny. Potem zaległa cisza przerywana jazgotem pojedynczych motorków wracających z…? Poranek 6 rano – śniadanie, pakowanie i niespodzianka. Gdy już zamykałem swój plecak spojrzał na mnie z niego…skorpion. Ponoć gdyby mnie zaatakował przeżyłbym to ;) Był to dobry znak, iż należy już naprawdę uważać. Marsz trwał 8 godzin i był naprawdę ciężki. Całe szczęście zakończył się chłodną kąpielą pod wodospadem. Za to noc… jeśli śpisz w dżungli pierwszą rzeczą jaką powinieneś zrobić to wyłączyć wyobraźnie. Setki dziwnych odgłosów wydobywających się z różnych stron powodują, iż zaczynasz widzieć w swoim hamaku dużo więcej niż powinieneś;) Pobudka 5 rano. Od razu mocna wspinaczka pod górę. O 6.30 byłem już totalnie zalany potem i lekko podjechany, ale opłaciło się. Dzięki wczesnej porze udało nam się zobaczyć gromadę ok. 12 gibonów przeskakujących z drzewa na drzewo nad naszymi głowami :) Wspaniały widok. Udało się też zobaczyć coś w rodzaju kozic oraz przynajmniej 8 orłów. O ile wczorajsze dwa dni były wymagające, to dzisiejszy był jednym z najtrudniejszych pod względem fizycznym dla mnie od wielu miesięcy. Po 9 godzinach forsownego marszu w niemiłosiernym upale (dodam tylko że woda była mocno racjonowana) udało się wreszcie dostać do miejsca, w którym odbierała nas półciężarówka. Tak było ciężko, ale miejsce, w którym byłem jest jednym z najpiękniejszych jakie udało mi się zobaczyć, a z całą pewnością najbardziej dzikie. Czas spędzony w takich okolicznościach pozwala człowiekowi w zupełności wyciszyć rząd myśli i po prostu odpocząć. Jeśli chodzi o odpoczynek to padam już, więc zachęcam tylko do obejrzenia zdjęć;)
Ze skorpionem w plecaku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz