
Fansifan. Najwyższy szczyt Indochin, 3143 m n.p.m. Gdy tylko wyczytałem w przewodniku, że ową górę da się zdobyć, decyzja zapadła. Muszę być na jej wierzchołku. Po dwudniowych poszukiwaniach towarzysza i minimum wyposażenia wyruszyłem wraz z Norwegiem, Torem na jak się okazało najtrudniejszą przygodę na tym wyjeździe i jedną z najtrudniejszych w moim życiu. Z pożyczonym śpiworem, polarami i niesamowicie ciężką plandeką (nie udało się zorganizować namiotu) we wtorek o 7 rano ruszyliśmy. Start 1800 m n.p.m. Pierwsze godziny to spokojny, równy marsz przeplatany małymi przeprawami przez niezliczone strumienie. Na wysokości 2200 m znajduje się pierwszy obóz, tam też zjedliśmy śniadanie. Po kolejnej godzinie marszu zaczęły się schody, a w zasadzie skały. Szlak zaczął prowadzić strumyczkiem, który spływał po mokrych kamlotach. Ślisko i stromo. Ogromna mgła i coraz większy wiatr. Jeszcze było nam dość wesoło w końcu przygoda to przygoda. Ok. 14 byliśmy w obozie drugim - 2800 m. Zostało jeszcze trochę czasu i sił, w dodatku przybyła jeszcze 5 osobowa grupa, która chciała wejść na Fansifan tego samego dnia. Zostawiliśmy więc plecaki i ruszyliśmy z nimi. Tu naprawdę zaczęły się góry. Mokro, mgliście, wietrznie, zimno i wymagająco. Przyznaje, że moje siły zaczęły się kończyć niesamowicie szybko. Jednakże udało się! o 16.30 szczyt był nasz! W akompaniamencie huku błyskawic, wichury i mgły zrobiliśmy parę zdjęć i zaczęliśmy wracać, a w zasadzie ześlizgiwać się w dół. Na godzinę przed dodarciem do obozu rozpętała się burza z gradobiciem. Ścieżka i moje ciało zamieniło się w potok. Zmęczenie absolutne, chyba tylko adrenalina pozwalała mi przeć do przodu. Przy świetle latarek dotarliśmy wszyscy do obozu (jeden Australijczyk wycofał się na 45 min przed szczytem). Szybkie przebranie się, śpiwór, bułka z tuńczykiem i spać. Na dworze panowała burza i o 23 postanowiła zawitać do naszego szałasu. Dosłownie wyważyła drzwi. Udało się je prowizorycznie zamknąć, ale od tej pory wiatr hulał wokół nas cała noc. Od tej też pory praktycznie nie zmrużyłem oka. Mój pożyczony śpiwór nie dawał prawie żadnego ciepła, nie pomógł też aluminiowy koc termiczny. Nie mogłem spać z powodu zimna. Każdy z nas przeżył pewnie niejedną noc, podczas, której marzył by się ona wreszcie skończyła. Dla mnie to był chyba największy koszmar w życiu. Szalejąca burza, wiatr i inne przeszkody zaczęły boleć… Naprawdę cieszę się, że zdecydowałem się na wejście na tę górę. Wiem, że bez dozy fantazji nie da się pokonać pewnych przeszkód, czy zdobyć pewnych szczytów, ale to była dobra nauka. Niech żyje ułańska fantazja, ale i odpowiednie do niej przygotowanie :)
Gdy tylko zaczęło świtać obudziłem Tora by ruszyć w drogę i rozgrzać mięśnie. Pogoda po 2 godzinach zaczęła wynagradzać nam trudy wczorajszego dnia i nocy. Piękne widoki, tym razem wolne od mgły, oraz słońce które dodawało sił pod czas odwrotu.
Tak, uwielbiam wyzwania i nie ukrywam czuję się niesamowicie dobrze pokonując po raz kolejny swe słabości i wiem, że ta górka i noc pozostanie w mojej pamięci na długo.
Dla bardziej zainteresowanych: Fansifan można zdobyć bez takich przygód jak miałem z moim druhem z Norwegii. Trzeba tylko trafić w dobrą pogodę i wkupić przewodnika z tragarzami. Koszt na osobę w dwuosobowej grupie na dwa dni to ok. 100 $. Niesiesz wtedy tylko wodę dla siebie. Jedzenie, namiot, śpiwór, gotowanie i przywiezienie na szlak nie interesują cię wcale. Drogo, ale i wygodnie i bezstresowo. Decyzja własna. Ja nie miałem wyboru, ale też nie żałuje, nauczyłem się dużo pod czas tych dwóch dni.
Zachęcam do zdjęć, ale nie ma ich bardzo dużo, gdy zaczęło lać schowałem aparat głęboko do plecaka, 3 zdjęcia z Fancifan pochodzą z sieci. Jutro spróbuje wrzucić jeszcze parę fotek z aparatu Tora.
Ulanska fantazja czyli Fansifan zdobyty
Powiedziałabym żeś głupol straszny, ale tak trzymać! Wyzwania!
OdpowiedzUsuńZarąbiście!!!! tylko kurcze te plecaki wieksze od was samych;)
OdpowiedzUsuńMartyna
Mam podobne wrażenia co do Fansipana byliśmy w tym roku wypad jednodniowy, 15h walki (tam i powrót) powiem szczerze na chwilę obecną góra, która dała się nam najbardziej we znaki, ale nie żałujemy jest warta tego wysiłku. Obecnie są już warianty wyjścia nawet 5 dniowe i de facto bez przewodnika już nie wyjdziesz. Pan strażnik (milicjant cholera wie) czaił się przed samym szczytem, wlepił mandat trzem chłopaczkom z Wietnamu, którzy weszli bez pozwolenia 1 200 000 dongów na łebka, to dość sporo jak na ich zarobki.
OdpowiedzUsuń