piątek, 28 maja 2010

Uliczki Katmandu


Katmandu niejednego przybywającego tu turystę może przyprawić o zawrót głowy. Mój pierwszego dnia był ogromny. Gigantyczny smog, ruch uliczny i niekończące się klaksony, do tego ogromna masa ludzka. Jakże inna sceneria niż niemal samotnie stojące góry, jakże inna choćby od w miarę spokojnej Pokary. Dodałem do tego zmęczenie i miałem naprawdę dość. Całe szczęście taras w moim hotelu dawał jako taki azyl i pozwolił przeczekać aż organizm oswoi się z azjatyckim pojęciem cywilizacja. Wieczorem spotkałem też Jaspera – studenta architektury, którego mijałem na trasie dookoła Annapurny. Historia tego Holendra jest całkiem ciekawa. Przyjechał do Nepalu by przez miesiąc bawić się w trekking, a potem (czyli dziś) przemieszcza się do Indii. Przez dwa miesiące będzie w Blangladore będzie wolontariuszem uczącym obsługi komputera dzieci ze slumsów. Z własnej woli wyłożył pieniądze na samolot oraz na utrzymanie przez czas pobytu. Lekko na pewno nie będzie miał. Biedne dzielnice indyjskich miast mogą naprawdę odrzucić niejednego. Życzę Ci Jasper powodzenia! Dobrze, że są tacy ludzie jak Ty!
Właśnie z owym Holendrem odkryłem całkiem inną twarz Katmandu. Wybraliśmy się wczoraj na dłuższy spacer do starej dzielnicy stolicy Nepalu, Patanu. Malutkie uliczki, kamieniczki wybudowane z cegły i rzeźbionego drewna. Malutkie świątynie hinduistyczne i buddyjskie, które wyrosły w tej części miasta jak na drożdżach. Uczta dla oka, ducha i wytchnienie dla głowy. Dodatkowym „bonusem” była możliwość przyjrzenia się z bliska uroczystością związanym ze świętem złotego Buddy. Długie procesje, kolorowe stroje muzyka i kadzidła. Egzotyka. To właśnie wczorajsze odkrycie tej właśnie dzielnicy Katmandu zadecydowały, iż zupełnie inaczej odbieram teraz te miasto. Nie mógłbym tu przebywać dłużej niż tydzień, ale na pewno warto zobaczyć z bliska to co tu czai się tuż za nową częścią tej metropolii.
Dziś też wraz z Edytą opuszczam Nepal. Od rana załatwialiśmy niezbędne pozwolenia na powrót do Indii – gigantyczna biurokracja i strata czasu i pieniędzy. Wieczorem czeka nas przeprawa autobusem do granicy (10 godzin), a potem na dwa dni do świętego indyjskiego miasta Waranasi (kolejne 10 godzin).
Kończy się kolejny etap podróży. Cóż mogę powiedzieć o tym kraju. Może ujmę to tak: myślałem, że będzie to idealny deser po 4 miesiącach w Azji. Pomyliłem się i muszę przyznać racje pewnej pannie z Brod Żarskich. Nepal to nie deser to prawdziwy wielo składnikowy, syty posiłek. To coś więcej niż wisienka na smacznym torcie. Dla mnie okazał się wszystkim tym czego potrzebowałem, aby nasyconym wrócić do domu. Jedno jest pewne – spróbuję w życiu jeszcze parę razy wejść na szczyty Himalai właśnie od tej strony świata.
Zapraszam do obejrzenia paru zdjęć ze stolicy Nepalu:
Uliczki Katmandu

1 komentarz:

  1. buuu - Waranasi :( dla głębszych przeżyć polecam hotele przy ghatach ze SPAlarniami...

    OdpowiedzUsuń