Manang – jedna z najciekawszych wiosek na trasie. Malutkie domki zrobione z kamienia, mnogość świątyń i pustelni, bliskość jeziora (lodowatego!!!), oraz ciekawych jaskiń powoduje iż jest to idealna miejscowość by odpocząć, przystosować organizm do mniejszej ilości tlenu czy po prostu zjeść pyszną szarlotkę. Powinno się właśnie z tych względów zostać tu na dwie noce. Tutaj też poznaje najśmieszniejszych na świecie dwóch Francuzów (włóczykijów), równie śmiesznych dwóch Anglików (nauczycieli matematyki w Hong Kongu?!), a także profesora na uniwersytecie w Indianie. Aklimatyzacja polega przede wszystkim na pokonywaniu niewielkich dystansów, a raczej na nie przekraczaniu różnicy poziomów 500 m dziennie. Moi towarzysze dodali do tego grę w pokera na zapałki, grę w kości, rozmowy o historii świata, książkach i oczywiście górach – tych zdobytych i do zdobycia. Całość pokryta była dużą, wręcz gigantyczną porcją humoru. Rany nie sądziłem, że mieszanka żabojadów i angolów może dać taki efekt. W dniu, w którym dotarłem do Manang można było również obejrzeć film „Into the thin air”. Klasyk opowiadający o nieudanej wyprawie na Mont Everest. Polecam tym którzy go jeszcze nie widzieli. Szczególnie wrażenie wywiera na tej wysokości.
Dwa dni zatem spędzam przemieszczając się z ową ciekawą mieszanką, by wraz z nimi dostać się na wysokość 4450 m n.p.m. Thorang Phedi – tak nazywa się owe schronisko przed przełęczą Thorung Pass. Tutaj też przegrałem dwie paczki zapałek, poznałem pierwsze objawy choroby wysokościowej, oraz dotknąłem śniegu, który postanowił spać popołudniu. Dodatkowo przeprowadziłem jedną z najciekawszych rozmów w moim życiu z pewnym filozofem z Holandii. Cóż innego pcha ludzi do przodu ku nowym przeżyciom, odkryciom… ha ha… by na to odpowiedzieć zapraszam na wysokość powyżej 4000 m, gdy zaczyna brakować tlenu i mózg zaczyna sam bawić się swymi myślami ;) Zresztą sami wiecie i bez tego…
Annapurna część druga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz