Dotarły do mnie niezbyt dobre informacje o stanie powodziowym w Polsce, a konkretniej w moim własnym domu. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ja jestem parę tysięcy kilometrów od Puszczykowa i w niczym nie mogę pomóc. Uwierzcie, że bierze mnie tu szczególna forma nerwów…Chciałbym teraz tam być i wesprzeć w walce z wodą.
Z tego co wiem bardzo wielu z Was czytających bloga, aktywnie wspiera moją rodzinę. Praca przy wynoszeniu rzeczy z piwnic czy przy wałach, workach z piaskami... Pracy ponoć nie brakuje, tak jak wody…
W całym tym nieszczęściu chciałbym Wam podziękować, wiem że jest tam Was dużo. Zatem dzięki: Nata, Kacha, Leszko, Jacko, Łokciu, Maneku, Terku, Kubo, Łukaszu! Dzięki niezastąpiona ekipo Pepco i Wa.Sz.-dachu! Ludziom z Puszczykowa, z Nadleśnictw z ZULi oraz Straży Pożarnej. Dzięki wszystkim tym, o których nie wiem, a poświęciła swoją energie. Jesteście niesamowici!!! Dzięki siostra iż zagrzewasz wszystkich tych „Naszych” ludzi do walki!
Mam nadzieje, że to wszystko szybko przeminie i wróci do normy. Matka natura po raz kolejny przypomina, iż my ludzie za dużo krzywdy jej wyrządziliśmy. Trzymajcie się Rodzinko, będzie dobrze!
sobota, 8 maja 2010
Rowerem na ryby
Zachodnie wybrzeże Sir Lanki, a dokładniej „turystyczna” miejscowość Negombo. Kolejne kilometry plaż. Tym razem już nie tak dziewicze jak na wschodzie, nie tak piękne jak na południu, ale pomimo tego wciągające. Może nie tyle one same, co życie toczące się wokół nich. Są tu, zatem rybacy i ich dumnie pływające na oceanie łodzie. Jeśli są łowcy morskich zwierząt, są wiec i targowiska gdzie kupić można zarówno świeże ryby jak i cudowne owoce morza. Gatunków ryb nie jestem wstanie nawet podać, ale był ich tu ogrom. Od malutkich jakby szprotek po ogromne hmm… no nie wiem jaki gatunek tu podać ;) Mnogość ich kolorów, też gigantyczna od szaraczków po jaskrawe czerwienie i róże. Widok niesamowity, jednakże zapach – oj ciężko to wyrazić. Chciałbyś uciec szybko i zapomnieć. Do tego spiekota lejąca się z nieba. Co oczywiście nie oznacza, że dobrej rybki lub krewetek nie zjem na kolacje (cena 12 zł).
Życie toczy się tu swoim rytmem. Ludzie niespiesznie przemieszczają się rowerami czy motorami. Siedzą w lokalnych knajpkach popijając herbatę czy zimną wodę. Czas do wieczora jakby zatrzymany. Lejący się z nieba żar zabija chęci. Wystarczy jednak, że słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. Dorośli wychodzą ze swymi pociechami, lokalne kramy znów wypełniają się kupującymi, a na plaży pojawia się młodzież grająca w krykieta, siatkówkę czy piłkę nożną. Inny świat. Zatem i my poddajemy się temu rytmowi. Plaża, książka, cola w cieniu wypita. Odpoczynek po tygodniach sprinterskiej tułaczki między krajami. Zbieramy siły na deser, który zbliża się już dużymi kroczkami. Marzenie, wyzwanie wręcz miłość jeszcze nie uzasadniona: NEPAL! Jakże on blisko ze swymi szczytami!
Tymczasem zapraszam na zdjęcia rybno – rowerowe:
Rowerem na ryby
wtorek, 4 maja 2010
Boskie plaże w rozżarzonej puszce
Zastanawiam się dlaczego Sir Lanka nadal nie jest na czołowym miejscu turystycznych szlaków. Jest tu absolutnie wszystko. Ciągną się tu kilometrami plaże, oblewane czystą ciepła wodą. Surferzy mogą złapać tu spienione fale. Miłośnicy gór mogą przemierzać kilometry tras wijących się nawet do ok. 2500m n.p.m. Zielone wzgórza herbacianych plantacji ukoją stargane nerwy. Miłośnicy dzikich zwierząt odnajdą tutaj swobodnie spacerujące słonie, setki gatunków ptaków, a także przemierzające w nocy lamparty. Bogactwo…
Szczególnie ciekawą częścią jest bez wątpienia wschodnie wybrzeże oraz centralna część wyspy. Tam nadal można poczuć powiew powietrza niezmącony tak mocno kulturą pieniądza. Oczywiście to tylko kwestia czasu… Jak by nie patrzeć każdy z nas dąży do tego by osiągnąć pewien status, pewien stan posiadania itp. Sam nie jestem przecież od tego wolny. By móc podróżować potrzebne są pieniądze, a w zasadzie ich nagromadzenie. Dodatkowo ja lubię pracę, bez niej nie czuję się spełniony, w końcu to co najmniej 1/3 życia i warto by polubić ową część. Pewnie niejeden z Was uśmiecha się teraz pod nosem. Co on tam wygaduje: siedzi sobie teraz na plaży, przemieszcza się po egzotycznych krajach, od 3 miesięcy nie pracuje i jeszcze śmie mówić o tym że lubi pracę. Dobre sobie! Nie będę, więc już nic na ten temat wspominał ;)
Parę faktów bieżących.
Jesteśmy w chwili obecnej na południu wyspy. Po 10 godzinach jazdy w rozżarzonych, wypchanych po sam dach autobusach dotarliśmy do Uwanatuny. Jednej z bardziej znanych miejscowości turystycznych w tej części kraju. Dziewczyny są oczywiście zauroczone plażami, wodą i palmami. Ja z kuzynem za to jeździmy motocyklami w poszukiwaniu lokalnych smaczków. Jednym z nich jest specyficzny sposób łowienia ryb przez Sir Landczyków. Siedzą czy raczej stoją na wbitych w ziemie palach przy samym nabrzeżu i manewrując kijkiem z żyłką i haczykiem wychwytują małe sardynki płynące na falach. Niesamowity widok! Jeśli chodzi o Kuzyna to właśnie stoi nade mną i mówi, że głodny i czas kończyć. Zatem kończę i zamieszczam tylko poniżej parę zdjęć z dziś. Przypomnijcie mi tak przy okazji, że blog miał być o podróżach a nie pierdołach, bo czasem jak słońce przygrzeje to zapuszczam się w inne rejony ;)
Uwanatuna
niedziela, 2 maja 2010
Czas surferów
Słońce, piasek, turkusowa woda, palmy i szum oceanu. Nic więcej. Tego szukali moi towarzysze – a w zasadzie jej żeński skład. Jednakże uskutecznianie lenistwa plażowego nie leży w mojej naturze. Zdecydowanie nie! Zatem z kuzynem bawimy się na deskach. Wiem już, że fale potrafią zrobić małe ała, ale potrafią też, jeśli się uda je złapać, ponieść daleko, daleko ;). Jednakże woda i plaża nie bawi mnie tak jak możliwość zobaczenia kraju, w którym jestem z bliska. Najbardziej sprawdzonym środkiem by to osiągnąć jest jak wiadomo motocykl.
Kuba postanowił wybrać się ze mną, w związku z tym przeszedł szybki kurs jazdy na jednośladzie. Bardzo pojętny uczeń zrobił na swym moto ok. 130 km i zaraził się nową chorobą! Zaznaczam tylko, że nie biorę za to odpowiedzialności! To samo wciąga!
Dotarliśmy do pustelni buddyjskich mnichów. Stąpając po rozgrzanych skałach przyglądaliśmy się malutkim domkom i świątynią przyklejonym do majestatycznych gór.
Na ogromnych rozlewiskach i polach ryżowych obserwowaliśmy tysiące ptaków, które niespiesznie brodziły w wodzie, wzbijały się w powietrze czy też unosiły się zaraz nad nami. Cudowne miejsca, słyszysz tylko szum fal w oddali i rozmowy zastępów ptaków. Idealne miejsce dla ludzi szukających odpoczynku. Kojący, wszechobecny, soczysty kolor zieleni.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że paradoksalnie te dziewicze plaże, zalesione przestrzenie i spokój ostały się przez to, iż przez wiele lat szalała tu wojna domowa. Teraz w czasach pokoju, wszystko zmierza do tego by owy spokojny skrawek świata zamienił się w macdonaldowe centrum rozrywki. Sami pośrednio się do tego przyczyniamy, wiec…
Zatem popołudnie i wieczór był już zdecydowanie bardziej gwarny. Lokalna „mordownia” zaopatrzona w rum i kokosowy arrac, przyspieszyła proces poznawczy. Miejscowi bardzo chętnie sprawdzali swoje możliwości językowe by, choć na chwile porozmawiać z białasami.
Przewijały się historie barwne i zabawne, ale i te smutne związane z tsunami z 2004 roku oraz niedawno skończoną wojną. Smutek zabarwiony sporym optymizmem. Czasem nam w Polsce brakuje odniesienia i za często z drobnych rzeczy robimy tragedię, nie widząc jak proste może być rozwiązanie.
Mam nadzieje, że jesteście teraz wszyscy na majówce. Bawcie się tam elegancko i pamiętajcie Sir Lanka przy dobrym połączeniu lotniczym osiągalna jest w 18 godzin :)
Czas surferów
Subskrybuj:
Posty (Atom)