poniedziałek, 4 października 2010

The Pantanal



Udało się dotarłem do centralnej części Pantanalu. Sześciogodzinny autobus dostarczył mnie do punktu, gdzie zaczęła się wyboista, błotnista droga w głąb wyczekiwanych „naturalnych smakołyków”. Tyle, że prawdziwy problem pojawił się właśnie w tym punkcie. Niemal 90% powierzchni tych terenów należy do prywatnych rąk, w związku z tym farmerzy ogrodzili swą własność płotem. Setki kilometrów wkopanych słupków i tysiące kilometrów stalowego drutu. Własność prywatna. Niestety przez to Pantanal można teoretycznie poznać tylko za pośrednictwem zorganizowanych operatorów turystycznych. Proponują oni 3 – 4 dniowe pobyty w luksusowych ośrodkach otoczonych bezkresem rozlewisk. Do atrakcji należą takie standardy jak: jazda konna, nocne safari, łowienie ryb i oraz pływanie łodzią. Brzmi to wszystko nawet atrakcyjnie. Jednakże już nie dla mnie. Mój plan był zupełnie inny, tylko jak go zorganizować bez transportu, bez mapy i bez portugalskiego…
Stoję, zatem na owy rozdrożu, zbieram swe rzeczy i ruszam. Po 8 kilometrach mijam pierwszą „Posadę”, w której chce się zatrzymać na noc. Niestety właściciel przyjmuje tylko owe zorganizowane wycieczki na swój teren. Nie ma, więc wyboru idę dalej i dalej. Postanowiłem przez to noc spędzić „na dziko” gdzieś w niezbyt mokrym miejscu, niewidocznym z drogi. Przeskoczyłem, więc płot, rozbiłem namiot, ugotowałem „zupkę chińską” na kolacje i rozpocząłem nasłuchiwanie. A słuchać było, czego. Setki czy raczej tysiące ptaków dające znać, iż są w okolicy, do tego „dziwne” odgłosy płynące strumieniem z każdej strony. To miejsce zdecydowanie żyje swoim rytmem i mały namiocik z malutkim człowieczkiem w środku wcale nie przeszkadzał im w ich codziennym życiu. Wieczorem gwar ptactwa ustąpił muzyce tworzonej przez miliony owadów, z czego przynajmniej połowa postanowiła dorwać się do mojego krwioobiegu. Wszystko to jednak musiało oddać pierwszeństwo większej mocy – ok. 3 rano nadeszła burza. Burza, jakiej dawno nie widziałem. Deszcz nie był już tylko deszczem, a błyskawice i grzmot nie był tylko sygnałem z nieba. Przekonałem się o tym ok. 6 rano, kiedy to mój namiot stał w wodzie, a podłoga tylko czekała na to by zacząć przeciekać. Nie było wyboru – pakowanie w strugach płynących z nieba i mokrym ruszyć dalej mą błotnistą drogą. Pogoda nie dawała za wygraną i do południa nie miałem na sobie suchej nitki. Z odsieczą przyszedł mi jeep jadący z grupą turystów. Po krótkich negocjacjach, byłem już na pace i jechałem w stronę campingu. Tam też rozłożyłem mokre rzeczy i padłem trupem. Wieczorem przestało padać, ba nawet ciepło się zrobiło i mogłem „wprowadzić się” z powrotem do mego domku.
Wcześnie rano wszyscy turyści ruszyli na swe „activiti” a ja z kompasem w swoją drogę. Przyznam, iż po raz pierwszy ciężko było mi się przemieszczać w terenie. Wszędzie znajdowały się rozlewiska, małe rzeczki, jeziora, oczka wodne, brak jakichkolwiek ścieżek oraz i to przede wszystkim – zatrzęsienie kajmanów (ponoć jest ich tutaj ponad 10 milionów) to bardzo ograniczało moje ruchy. Tyle, że wcale nie trzeba było się głęboko zapuszczać by zobaczyć dziką przyrodę: ptaki dosłownie uciekały spod nóg, jelenie (głównie łanie) były wszędzie, do tego wspomniane kajmany, wydry – które wcale nie bały się przybysza, a wręcz agresywnie „szczekały”, dzikie świnie (nie dziki), tapiry i mrówkojady. Moje ostatnie dni mijały właśnie na takich porannych samotnych wędrówkach, popołudniowych drzemkach z książką w ręku i przedwieczornym bieganiu (trzeba wrócić do formy – nie chwaląc się 15 - 20 kilometrów dziennie spokojnego truchtu). Oczywiście wszystko to w strumieniach deszczu, bo ten ustąpił tylko raz i to tylko na może 8 godzin.
Pantanal jest piękny. Nie dziwie się, iż jest umieszczony jako jedno z największych atrakcji turystycznych Brazylii. Przyroda pomimo ogromnej ingerencji człowieka (farmerzy karczujący i wypalający las pod pastwiska) daje sobie rade. Woda jest tutaj nie tylko źródłem życia, ale i strażnikiem tego zakątka ziemi i jej skarbów.
Niestety owa woda w postaci deszczu „zabrała” i mi sporo z tego co mógłbym zobaczyć i na początku przyznam iż byłem nawet lekko nieszczęśliwy z tego powodu, ale właśnie to jest natura. To ona decyduje i kieruje rytmem życia. Może i ona sprawi, że pojawię się tam jeszcze kiedyś.
Pisząc tego posta znajduje się parę set metrów nad poziomem morza i mknę z prędkością 860 km/h w samolocie (trzecim już dziś) do Manaus. Tam też postaram się zaktualizować bloga i wsiadam w 20 godzinny autobus do Wenezueli, gdzie czeka na mnie prawdziwy smaczek Roraima („zaginiony świat”). Nie mogę się już doczekać sześciodniowej wędrówki. Taki smakołyk na koniec paromiesięcznej wyprawy. Za niespełna dwa tygodnie będę już z Wami, w domu… ale nie myślcie, że to taki już koniec, koniec heee!

Tym czasem zapraszam do zdjęć z Pantanalu:

Pantanal

3 komentarze:

  1. Wielkie bogactwo flory i fauny. Pozdrawiam. Darzbor.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powoli dobiega końca Twoja wyprawa. Czas na gratulacje - a my chcemy być pierwsi :)
    Sebastianie - trudno jest nam wyobrazić sobie, ile obrazów, wrażeń, przygód i przemyśleń masz teraz w głowie, zbierając się do powrotu.( Mam nadzieję , że nie nie wyświetli Ci się out of memory ;) Zazdrościmy Ci tego !
    Na pewno myślisz nie raz co dalej. Może nie odkładał byś pióra( patrz-laptopa).Masz chłopie talent i fajnie się Ciebie czyta. Zapisujemy się w kolejce po Twoją książkę !
    Z drugiej strony myślę, że właśnie wyprodukowałeś sobie dopiero... "ściągę matkę" - miejsc, które znajdą się na celowniku Twoich kolejnych podróży. Życzymy, aby udało Ci się pogodzić pasję podróżniczą ze sposobem na dalsze życie.
    Gratulujemy! Dopiąłeś swego i pokazałeś , ze masz ... charakter :)

    M.M.K.M.K.B. i nasi znajomi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuje za gratulacje:) rzeczywiscie troche sie zebralo owych doswiadczen i w sumie wlasnie dla nich miedzyinnymi warto podrozowac. Sprobuje po powrocie zrobic pewne podsumowanie tego co wydarzylo sie pod czas ostatnich miesiecy tulaczki po swiecie. Blog ten powstal wylacznie z mysla o Was, my wiernych czytelnikach i choc czasem (moze czesto) totalnie brakowalo mi weny,mam nadzieje ze przyblizylem Wam troche swiat i zachecilem do jego poznania.
    pozdrawiam i do zobaczenia w Polsce za hmmm... 3 dni!

    OdpowiedzUsuń