niedziela, 28 lutego 2010

Indyjskie ostatki

Dotarliśmy do ostatniej nocy w Indiach. Goracej nocy! Klimat nadmorskiego miasta portowego Kocin nie odpuszcza. Parno i duszno. Za to mamy dostep do swiezych ryb, krewetek i innych smakolykow. Kolacja na dzis: kilogram duzych krewetek (18zł). Smacznie doprawione z ryzem, warzywami hmm... Zanim jednak dotarlismy do kolacji zwiedzalismy okolice. Widzielismy slynne chinskie sieci rybackie, stara dzielnice zydowska, oraz najstarszy w Indiach europejski port. Dodatkowo natarfilismy na barykade drogi, przez protestujacych mieszkancow wyspy, na ktora przeprawilismy sie promem. Owi manifestanci od 9 dni sa pozbawieni wody, a jedynym zrodlem slodkiej wody sa nieliczne cysterny. Jako ze hindusi kloca sie zarliwie, bylo ciekawie...ale spokojnie i bezpiecznie. Oczywiscie zwiedzanie okolicy odbywalo sie na Royalu w najlepszym jak do tej pory stanie. Mozna powiedziec ze dzialalo wszystko, a odglos rury wydechowej, bulgotanie garow - mrrr.... Na wieczor zaplanowalismy sobie pokaz tradycyjnej sztuki z pogranicza teatru i tanca tzw. Kathakali. Ciekawe. Oczywiscie sale wypelniali emeryci z calego swiata i my - mocno zanizajac srednia wieku. Chociaz bardzo stronie od takich zorganizowanych "atrakcji" to mimo wszystko podobalo sie i mnie i Edzie z Michalem.
Jutro lecimy dalej:) MALEZJA!
Zdj z ostatnich dni ponizej:
Posted by Picasa

http://picasaweb.google.pl/sebastian.golczak/IndyjskieOstatki##

piątek, 26 lutego 2010

Byc zgubionym

Indie to gigantyczny kraj. Jednakze ponad miliard zyjacych tu ludzi sprawia, ze "you never walk alone in India" :) Ciezko tu o totalna bezludzka cisze. Zadaniem na wczoraj, oprocz zobaczenia to co oferuje tutejszy region, byla proba zgubienia sie. Do tego celu posluzyl motocykl LML Freedom 125cc. Zjechalismy z glownej drogi jakies 50 km od naszego hotelu. Nasz boczny asfalt po paru set metrach zamienil sie w dziurawy asfalt, potem w szutrowke, by ostatecznie zamienic sie w waska gorska sciezke. To co widzielismy po drodze to niesamowita, niemal nietknieta przyroda, gdzie spiew ptakow i odglosy "puszczy" sprawialy ze wewnatrz serca rozpoczynala sie wspaniala synfonia. Wioski i ludzie w nich zyjacy wygladali naprawde jak by nie wiele razy w zyciu mieli mozliwosc zobaczenia bialego. Nie mowie ze bylismy z Eda odkrywcami, ale odnioslem wrazenie, ze bylismy tam niesamowitymi egzotami. Trakt ktorym biegla nasza trasa to w pelni doskonala trasa enduro, a nie droga dla zmeczonej 125. Czesto podjazdy pokonywalem na jedynce dociskajac przednie kolo, a wielo set metrowe zjazdy przypominaly najtrudniejsze zawody XC w jakich kiedykolwiek bralem udzial. Prawdziwa przygoda polaczona z miejscami, ktore bez watpienia zapamietamy do konca zycia. Niestety zdj sa raczej slabe. Goraczka i spory wysilek (zrobilismy 180km w tym 60 w terenie) pozbawila mnie weny zupelnie. Prosze o wybaczenie:) Jeszcze tylko dwa slowa o dzisiejszym dniu Pojechalismy na dluga wycieczke w strone Tamiladu: Przedewszystkim mijalismy po drodze rozlegle plantacje herbaty, nastepnie jeden z prkow narodowych gdzie drzewa (przyznaje nie znam gatunku) siegaja co najmniej 60 - 80 metrow. Dostalismy sie na jedna z najwyzszych tutejszych gor (wg. hindusa 2200m n.p.m.) by zjechac najdluzsza serpentyna jaka udlo mi sie kiedykolwiek jechac - 18 km praktycznie do poziomu morza. Po tej stronie gor wszystko wyglada inaczej. Wyraznie zarysowuje sie wplyw klimatu kontynentalnego i wszystkiego co kryje sie za tym "wyzrazem" Goraco! Znowu pieknie! Bez dluzszych opisow dzis, bo strasznie duszno w tej kawiarece;) Jade napic sie Mango Lasi (zsiadle mleko z mango - pychota). Zdjecia z wczoraj ponizej. Krytyko grzmij:)
http://picasaweb.google.pl/sebastian.golczak/BliskoKoncaSwiata#

środa, 24 lutego 2010

Zielone królestwo herbaty

Jeśli znajdziesz się kiedyś w miejscu z którego nie masz ochoty wyjechać. Zostań w nim ! Co powiedział to uczynił. Góry Kardamonowe urzekaja. Za kazdego zakretu wychyla sie nowy piekny krajobraz. Uczta dla oczy, zieleń ukajająca zmysły. Nie wiem jak to opisać, ale udało mi się znaleść jedno z najwspanialszych miejsc w jakim kiedykolwiek bylem. Dzis nie czekajac zbyt dlugo na rozbudzenie ciala wsiedlismy na motocykle i ruszylismy w drogę. Honda Hero pojemnosc 125 cc z moca skromna, ale waleczna dusza. Zrobilismy 150 kilometrow na waskich asfaltowych druszkach. Trakt wil sie wsrod zielonych plantacji, drzew sandalowca i licznych mniejszych lub wiekszych wodospadow. Przecinalismy rowniez wspaniale lasy nalezace do parku narodowego, niestety do kwietnia zamknietego. Szkoda, bo to jedno z nilicznych miejsc gdzie przy odrobinie szczescia mozna spotkac dziko zyjace slonie. Coz nastepnym razem:) Po dosc ciezkiej, ale przyjemnej jezdzie wybralismy sie na mecz pilki noznej. Lokalni gracze zapewniali raczej srednie widowisko, ale koloryt i entuzjazm kibicow... panowie i panie z Lecha Poznań jesteście najlepisi, ale na krotkie korepetycje do Munnaru zapraszam ;) Gdy padla bramka publicznosc zgromadzona na trawie, wzgorzach, autach i ciezarowkach autentycznie oszalala! Wiwatow i tancow nie bylo konca. Ciekawym byl tez incydent z zabraniem pilki z boiska przez kibicow, gdy nie spodobala sie decyzja sedziego. Oddali dopiero po 5 minutowej dyskusji z arbitrem i zawodnikami:) Mecz technicznie na poziomie gminnych zawodow miedzy gimnazjamlnych lub polskiej reprezentacji, lecz atrakcji podczas meczu wiecej niz na finale Ligi Mistrzow. Polecam rozgrywki w Munnarze - bilety sa za darmo:) Jutro jedziemy dalej. Oby nasze 125 daly rade:)
Pare zdjęć z okolicy i pieknego spektaklu pt pilka nozna w wykonaniu hindusow:)

wtorek, 23 lutego 2010

Góry Kardamonowe

Idnie zaskakuja. Potrafia zaskoczyc sytuacja, swa kultura, ale mnie przede wszystkim roznorodnoscia przyrodnicza. Dzis wstalem wczesnie rano, by moc skonfrontowac to co moja wyobraznia wytworzyla wczoraj w nocy z tym co naprawde kryje w sobie ta cudona kraina. Juz po paru nastu metrach najpierw migawka mojego oka, a potem migawka aparatu przezywala rozkosz :) Otaczaja mnie zielone gory porosniete plantacjami herbaty. Ten napoj, ktory spozywa prawie kazdy z nas codziennie przy sniadaniu czy kolacji rozpoczyna swe istnienie na zboczach Gór Kardamonowych. Kilometry upraw poprzecinane lasem i skalnymi urwiskami. Piekno miejsca zauroczy kazdego. Cieplo, lecz nie goraco, wilgotno ale nie parno dodatkowo przyjemny chlodny wietrzyk. Przyjemnie:) Dzis nie udalo sie nam wypozyczyc motocykli, a moze raczej kupic benzyny do nich. W miasteczku Munnar, gdzie sie zatrzymalismy zaplanowano strajk. Zatem nieczynne bylo dzis wszystko...no moze poza panem rikszazem, ktory chetnie za 450Rs przyszedl z odsiecza i zabral nas na 5 godzinna wycieczke. W ramach "promocji" sam prowadzilem owa riksze przez 10 km. Śmiesznie ;) Niestety pan rikszaz nie pozwolil mi sprawdzic jaka jest maksymalna predkosc i z jakim przechylem sobie ona poradzi. Wracajac jednak do herbaty. Przemysl wszedl tu bardzo mocno. Trudno mowic tu o jakis malych plantacjach. Sa to kilometry dobrze utrzymanych i zoorganizowanych pol. Spolecznosc tu zyjaca, ma prace i widac to iz jest to bogatszy teren. Jednakze zawsze powstaje, ale... Tutaj owe "ale" zamkniete jest w stwerdzeniu - tam gdzie herbata, tam lasu juz nie ma. Cudowne lasy sa tu mocno przerzedzone. Aby powstal iddyliczny krajobraz trzeba wyciac hektary drzew, wykarczowac wszystko, wprowadzic maszyny by to wygladzic, zrobic drogi... udalo mi sie zrobic dwa zdjecia w miejscu gdzie kiedys szumial las. Przyznam ze jestem zauroczony pieknymi zielonymi widokami, ale wewnatrz mnie... mam bardzo mieszane uczucia...
Mysle jednak ze zdjecia na pewno sie Wam spodobaja:
Posted by Picasa

http://picasaweb.google.pl/sebastian.golczak/GoryKardamonwe##

W drodze do herbacianego raju

Wczoraj postanowiliśmy ruszyć dalej. Rozlewiska to piekne miejsce, ale po paru godzinach na lodzi, mielismy dosc. Odległość jaka mielismy do pokonania to "tylko" 150 km. Nie przypuszczalismy tylko ze zajmie to 7 godzin autobusem. Nie było by tez w tym nic niezwyklego, gdyby nie fakt iz nasz kierowca szykowal sie wlasnie do eliminacji do rajdowych mistrzostw swiata w kategorii autobus bez szyb i hamulcow;) Na poczatku drogi przeciskal sie waskimi druzkami, gdzie miniecie sie dwoch pojazdow graniczylo z cudem - dokonywanym co pare minut. Nastepnie rozpoczal kilku kwadransowa rywalizacje z zielonym autobusem, ktory mial na tylniej szybie napisane "Św. Tomasz - dar od Boga". Ostatecznie udało się pokonać owy "dar" wymijajac go na zakrecie, spychajac 2 motocykle i zabijajac nasz zmysl sluchu klaksonem. Piekne zawody! Powinno sie w Polsce urzadzic takie rajdy, np. powiatowe mistrzostwa kierowcow PKSu. Chetnych znalazlo by sie wielu ;) Wracajac jednak do drogi. Gdy zaczelo sie sciemniac dotarlismy do pierwszych wzniesien, slynnych gor kardamonowych. Zdjecia jakie ponizej zamiescilem to preludium do tego co ukazalo sie dnia nastepnego:) Uwiezcie ukazalo sie cos po prostu bajecznego. Dodam tylko ze z pozimu morza znalezlismy sie na wysokosci ok 1800 metrow n.p.m.

Oto pare z zdjec z mijanych miast i miejsc:

niedziela, 21 lutego 2010

Rozlewiska


Kerala. Jesteśmy przy słynnych rozlewiskach. Dziś po całonocnej jeździe pociągiem (15 godz.) i porannej (2 godz.) udało się nam wskoczyć na lokalną łódkę i zobaczyć trochę tego świata. Ten fragment ziemi musiał się podzielić władzą z siłą wody. Ciągnące się kilometrami szlaki wodne tworzą cudowną scenerię. Czegoś tak rozległego, a jednocześnie urokliwego nie udało mi się wcześniej widzieć (chodzi tylko tu t o ową sieć rzek - ładniejsze miejsca widziałem :) Ludzie zdecydowanie zyja tu inaczej, raczej lepiej, niz na polnocy Indii. Spowodowane to jest napewno wyzszym statusem finasowym, iloscia slonca oraz wykrztalceniem. Kolejnosc jest tu dowolna;) Niestety owe słońce i zmeczenie nie przestaje tu gnębić podroznika. Na dziś zatem tyle, ale jutro postaram się coś więcej. Dodaje linka do paru zdjęć z przejazdu i dzisiejszego wypadu nad wodne cieki . Nie miałem czasu by je obrobić zatem wybaczcie;)

piątek, 19 lutego 2010

W poszukiwaniu pustych plaży:)

Dni uciekaja w tym pieknym zakątku Indii bardzo szybko. Slonce wraz z piekna pogoda oddalaja chec do dalaszej wedrowki. Kusza... Problem jednak w tym, ze ja nie mam natury plazowej, przynajmniej nie w senisie masowym. Zatem codziennie asekuruje sie ucieczka Royalem lub skuterem w bardziej odlegle zakatki. Wczoraj i dzis poszukiwalem rajskich pustych plazy. Nie bylo to jednak lekkie zadanie. Kazdy ciekawszy zakatek wydaje sie byc tu w mniejszym lub wiekszym stopniu zagospodarowany. Jedakze dla poszukujacego (oczywiscie bez mapy) nie ma rzeczy niemozliwych. Na zdjeciach ujrzycie niamal nie dotkniete (przynajmniej dzis;) plaze. Oprocz owych piaszczysto - kamienistych fragmentow Goa, kierowalem swoj jednoslad w kierunku gor pokrytych drzewami palmowymi, pustych kamienistych przestrzenii i portow rybackich, gdzie probowalem porozmawiac o zyciu indyjskiego rybaka. Mysle, ze na Goa kazdy znalazl by zajecie dla siebie. Mozna tu lezec i nic nie robic, ale mozna tez odbywac dlugie wedrowki, wyplynac w moze lub tak jak ja delektowac sie jazda motocyklem. Liczne serpentyny, waskie zakrety, szybkie zjazdy - hmmm :) Nie bede juz wiecej pisal lepiej bo sie znowu rozmarze, a niestety moj budzet sie nieco nadwyreza...lepiej spac w gorszym miejscu, ale miec te pare rupii na moto ;)
Jutro mimno boskiej sielanki ruszamy dalej. Jakies 12 godzin drogi i jestesmy w stolicy Kerali - Kochci. Tam jednak tylko zmieniamy srodek transportu i ruszamy w glab ladu na rozlewiska i plantacje herbaty.
Ponizej link do zdjec z wycieczek:

środa, 17 lutego 2010

Goa - Paloem Każdy kij ma dwa końce

Każdy kij ma dwa końce. Piękne palze, klify, skaly, palmy, niesamowita pogoda przyciąga ludzi z calego świata. Jest tutaj mnustwo Rosjan, jeszcze raz Rosjan i troszkę innych narodowości. Infrastruktura turystyczna rozwija się w zawrotnym tępie. Hotele, hoteliki, domki bambusowe oraz restauracje czy bary wypełniają powoili wszystkie zakamarki urokliwego wybrzeza. Owe przybytki obsluguja setki ludzi z obslugi. Oni wraz z wczasowiczami produkują codziennie tony śmieci. Nie ma w tym w zasadzie nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt iz dzieje się to w Indiach. W kraju tym pojęcie odpadów ma jakby inne znaczenie. Dziś wcześnie rano poszedłem na spacer i dotarłem do "końca" plazy. To co zobaczyłem poraziło mnie, choć chyba jednak nie zaskoczyło. Za skałami pracownicy restauracji urządzili dzikie wysypisko. Wystarczyło przeskoczyć parę skał by zobaczyć teren o wielkości 500 metrów kwadratowych zasypany róznegorodzaju odpadami. Wszystko to powoli "spływało" do wody. Na środku tego pobojowiska przechadzały się krowy, tliły cuchnące ogniska i krzątała się obsługa donosząca kolejne śmieci. Smute...

Dziś przenieśliśmy się do z Anjuny do Paloem. Plaza jest tu o wiele bardziej urokliwa i troszkę mniej tłumów. Mozna powiedzieć ze znaleźliśmy się w krainie domków bambusowych:) Jest ich tu niezliczona ilość. Wiele z nich jest usadowiona bardzo malowiniczo, lecz ich cena przekracza nieco nasz budzet. Zadowolilismy się najprostrzym rozwiazaniem za 5$ noc w domku bez toalety. Moze nie jest to bajka, ale my w nim tylko spimy:) Jutro pranie i leniuchowanie by móc ruszyć dalej na południe. Czas zobaczyć słynny stan Kerala.
Posted by Picasa
PS. Czy mi się wydaje, czy czasem moja osobista młodsza siostra ma dziś urodziny i to takie ćwierćwieczne;) Wszystkiego naj i do zobaczenia w KL

poniedziałek, 15 lutego 2010

Goa


Odpoczynek...Wczorajszą noc przywitałem butelką z rumem prosto z Goa. Podzieliłem się nią z pewnym Austryjakiem. Ciekawe rozmowy skończyliśmy...hmm sącząc rano wishky. Goa to jedyne miejsce w Indiach gdzie alkohol jest dostępny bez większych problemów wszędzie i kosztuje 9 zł za 0,75 litra :) Po obfitym śniadaniu wypożyczyłem skuter by zobaczyć okolice, a nie tkwić na paży jak wczoraj... Ten fragment Indii jest jakby z innej bajki. Nie ma tu tyle śmieci, wszystko toczy się tu jakby wolniej. Ludzie są spokojniejsi i jeszcze bardziej uśmiechnięci. Ponad to sporo jest tu pozostałości po portugalskim panowaniu. Sporo tu małych kościołów chrześcijańskich, a dość dziwne sporo tu idyjskich chrześcijan. Najpiękniejsze oprócz przyrody, plaż, słońca są tu stare domki zatopione w ogrodach. Niestety część z nich jest mocno zniszczonych, ale te które się ostały wyglądają bajecznie. Drugim problemem Goa jest jego owe piękno i unikalny klimat. Ściąga tu coraz więcej ludzi z całego świata. Przybywają tu całymi rodzinami ludzie, których stać na wiele - a jeśli pojawiają się duże pieniądze, to pojawiają się luksusowe hotele, kurorty, klimatyzowane autobusy...cóż jakby nie moja bajka. Tak więc Ci z Was, którzy chcą zobaczyć "dziewicze" Goa muszą się spieszyć, bo i tak jest już nieco za późno...



Parę osób pytało mnie ile kosztuje Royal Enfield. W galerii do której podam niżej linka znajdziecie pięknego Royala, którego chce sprzedać pewien Duńczyk. Przeszedł on gruntowny remont, ma do niego sakwy i kask. Cena to w przeliczeniu na złotówki to tylko 2800 zł ! Aż żal chwyta, że nie mogę go kupić...no ale nie ukrywam coś już się tworzy w mojej głowie (wysyłka z Bombaju to koszt 800 zł do portu w Hamburgu).

Na zdjęciach jest też jedna ładna Australyjka - to zachęta dla Jagody. Kiedyś kolego chciałeś zamieszkać w tym kraju - mam nadzieje że szybko pozbędziesz się wątpliwości :)
Na zakończenie cytat z baku jednego z Enfieldów :
Dream, as you'll live forever
Live, as you'll die today
http://picasaweb.google.pl/sebastian.golczak/GoaAnjuna#

niedziela, 14 lutego 2010

Jajpur-Mombay-Goa



Udało się! Po 48 godzinach od wyjazdu z Puszgaru lezymy wygodnie na plazach Goa. Temperatura powyzej 32 stopni do tego woda niesamowicie ciepła. Z knajpek sączą się nuty Boba Marleya i kuszą zimnym piwem…hmmm bosko! Zanim się jednak to wszystko udało nareszcie dotknąć trzeba było: pokonać lęk przed brawurową jazdą kierowcy pierwszego autobusu z Puszgaru do Jajpuru (3 godz). Następnie spróbować spać w pociągu z milionem chrapiących Hindusów (nie zebym sam tego nie robił;) to trwało kolejne 12 godzin. Po dotarciu do Bombaju postanowiliśmy go w przyspieszonym trybie zwiedzić. Dla mnie nic szczególnego w tym mieście nie ma. Centrum kinematografii tzw. Bollywood niczym nie zachwyca. Tak więc 6 godzin nam w zupełności wystarczyło. Kolejną trudną przeszkodą w dotarciu do celu był autobus, a raczej powóz… Przejazd, który miał trwać 10 godzin, zamienił się w katorgę trwającą 16 godzin. Siedzenia wykonane z czegoś totalnie nie oddychającego, do tego temperatura i ścisk było niczym przy: najbardziej szaleńczej jeździe autobusem w moim życiu, puszczonym w nocy DVD z filmem indyjskiej produkcji na cały regulator (akurat w tym momencie siadła mi bateria w iPodzie), ale mistrzostwem wykazał się jeden z pasazerów, który siedział obok – gdy o 12 wyłączono film, ten wyciągną swoją komórkę i zaczął ustawiać w niej dzwonki z muzyką typu indiandisco. Swoją drogą to niezły ten telefon miał bo obudził nim wszystkich. Ostatnim etapem było juz tylko złapanie taksówki na plaze w Anjunie. Chyba będę kończyć słońce i fale kuszą by je wykorzystaćJ

Poniżej dodaje parę zdjęć, te ostatnie są juz z Goa. Na pocieszenie powiem wam tylko, ze…kiedyś i w Polsce będzie ciepło. Tymczasem z szerokim uśmiechem biegnę w stronę słońca :)


a oto linki do zdjec:

oraz

Posted by Picasa

czwartek, 11 lutego 2010

Royal Enfield


Wczoraj spełniłem jedno ze swych marzeń. ROYAL ENFIELD!!! Jako że utkneliśmy do piątku w Puszgarze wypożyczyłem na dobę Rolaya Enfielda 350 Bullet z prawdopodobnie 1958 roku (dokumentów nie dostałem, bo po co;). Nie dzialało w nim zbyt wiele. Nie przeszkadzał mi jednak brak lusterek, migaczy, przedniego hamulca czy innych zbytków (no może przeszkodą był wybór światło czy klakson - w nocy bez śiwatła ale z klaksonem:). Dzwięk jaki unosił się z rury wydechowej hmmm poezja, bulgotanie garów - symfonia. Teraz rozumniem dlaczego tak wiele magii zawiera ta konstrukcja, która do niedawna była w sprzedarzy bez zmian od 1946 roku. Więcej info dla zainteresowanych:
http://www.royal-enfield.pl/
Wycieczka jaką sobie zafundowaliśmy była niesamowita. Na początku jechaliśmy względnymi asfaltami wsród skalistych gór, kaktusów i pustkowi. Po paru kilometrach nasz przewodnik (nudzący się młody hindus ) postanowił pokazać nam prawdziwe świątynie, nie te wystawione na pokaz turystą. Nie wspomniał tylko tym że asfat się skończy i zacznie się etap dla motocykli tymu enduro. Tutaj wyszła moja ignorancja dla staruszka Enfielda. Mój dzielny Bullet skakał jak oszalały wydając różne odgłosy. Raz dzielnie pnąc się pod górę to spadając jak oszalały w dolinę, pośród kamieni i kurzu. Emocje co chwilę sięgały zenitu, a poczucie wolności, bliskość przestrzenii... Takiego czegoś niestety nie zapewni mi moja Yamaha... Mój Fazer jest od czegoś zupełnie innego:) Wracając do Royala i wycieczki. Po raz pierwszy udało mi się naprawdę zobaczyć prawdziwego Babę w zawieszonej w górach świątynii. Wrażenie niesamowite, nareszcie trochę mistycznych Indii ;) Jednakże nie ukrywam że większe "halo" zrobiła na mnie jazda tylko w okularach i rozpiętej koszuli rwanej przez wiatr;) Prędkość była zupełnie bez znaczenia (nawet gdyby licznik działał;) ). BORN TO BE WILD in India ;)
Pare zdjęć z wycieczki:
http://picasaweb.google.pl/sebastian.golczak/RoyalEnfield#

wtorek, 9 lutego 2010

jodphur-puszkar

Zatem jesteśmy w Jodphurze, a w zasadzie już za nim, ale brak dobrego łącza przeszkadza w systematyczności. Słońce za dnia zaczyna mocno nam przygrzewać, tylko te noce w pustynnym Radżastanie nie należą do zbyt ciepłych. Za to otacza nas przestrzeń z najwyższego punktu widać już nie tylko domy ale i ogromne pustki porośnięte czasem krzewami i mizernymi drzewami. Ludzie też są inni nie tacy natarczywi. Z Jodphuru autobusem dotarliśmy do Puszkaru. Niegdyś mistycznej wioski w środku, której znajduje się jezioro otoczone świętymi gathami. Gathy - są to bramy do wody (w tym wypadku jeziora) w której hindusi zarzywają kompieli. W samym Puszgarze takich światyń jest ponoć 400, a jest to mała wioska. Niestety wszystko to zostało już skomercjalizowane, a cała oprawa skupia się na zawiązaniu sznureczka na ręce (tzw. paszportu Puszgaru) nałożenia bindi (ta kropka na czole) i skasowania dadku. Generalnie wioska została opanowana przez młodych turystów z całego świata szukających wrażeń mistycznych. Ogromnego bazaru ciągnącego się główną uliczką i dobrym jedzeniem (dodam jeszcze że marihuna jest tu dostępna na każdym rogu i może to pomaga w odnalezieniu swojej karmy). Zatem uciekamy stąd, choć nie jest to łątwe - najszybciej w piątek mamy pociąg na Goa (który jedzie 30 godzin!). Jutro zatem postaram się napisać coś więcej o ulicznym handelku, handlu czy wręcz ogromnym biznesie:)
Zapraszam do padu zdj z Jodphuru

sobota, 6 lutego 2010

Opal bioenergetyczny


Indie maja to do siebie ze szokuja. Szokuja nas ludzi zachodu. To co dla nich jest zupelna norma, my odbieramy jako... no wlasnie - czy tylko jako innnosc czy cos wiecej? Dzis troszke o opalniu ognisk pod gotowana strawa. Standardem oczywiscie sa butle z gazem, czy piece na wegiel, drewno. Jednakze w wielu domostwach stosuje sie do tego odpowiednio wysuszone odchody krow. Sa one zbierane z ulic, pol czy lak. Taki dosc jeszcze luzny nawoz formuje sie w plaskie placki i uklada na sloncu. Po wysuszeniu zbiera sie je w worki i sprzedaje po 40 Rs za 5 kg. Na temat tego czy jest to wydajny opal nie ma co dyskutowac, bo jest wystarczajaco kalorycznym. Zapachy - czym one sa w natloku wielu, wielu innych. Nikt chyba nie zaprzeczy stwierdzeniu ze w tym miejscu akurat ekologia w Indiach jest duzo, duzo dalej niz my;)
Niestety zdjecia jakie chcialem zamiescic musza jeszcze poczekac. Komuter ktory widzial po raz ostatni czyszczenie czegokolwiek chyba jeszcze za czasow comodore 64, powiedzial ze ma wolne i zdj nie przesyla;)

ps. Dzis nocnym pociagiem (klasa sleeper) jedziemy do Jodhpuru tzw. niebieskiego miasta.

piątek, 5 lutego 2010

Na obiad do Tadż Mahalu


Poranny pociąg do Agry zaskoczył nas swoją punktualnością - tylko 20 minut spóźnienia. Siedząc w 5 klasie - choć nie jestem pewien czy była to owa klasa! Kolej indyjska powala swą rozpiętnością klasową, ilością połączeń i ogromem masy ludzkiej, jaka z niej krzystają. Pociągi maja nawet po 40 wagonów, a każdy z nich zazwyczaj jest wypełniony po brzegi. Jednakże ten środek transportu to nie tylko możliwość przemieszczania z jednego miejsca do zupełnie innego, ale i gigantyczna restauracja oraz bazar. Zjesz tu wszystko na co masz ochotę, a jeśli czegoś nie znajdziesz, to uda Ci się napewno zakupić na stacji. Pyszne samosy za 5-10 rupi podane w gazecie lub na naturalnym talerzyku zrobionym z liścia polane czeronym lub zielonym sosem. Oba wspaniałe ale nie wiem z czego zrobione. Obiecuje że jutro się dowiem :)
Agra okazuje się być oazą spokoju po zatłoczonym Delhi. Jest ciepło i miło. Eda rozpoczęła opalanie ;) Kierowca rikszy oczywiście zawiózł nas nie do tego hotelu jaki chcieliśmy. Tle że tym razem jestem z tego zadowolony. Zielony ogród pełen kwiatów i krzewów, czysty pokój oraz sympatyczna obsługa za 700Rs za pokój 3 osobowy - prawie rewelacja.
Właśnie zapomniałem dodać że od lotniska towarzyszy nam Michał. Najpierw wzieliśmy wspólnie taxi, a teraz po prostu jedziemy razem. Jego plan na Indie to brak planu (ma zamiar zostać tu 2,5 miesiąca), więc chętnie przystaje na nasze propozycje. Jego atutem jest to że dawno nie spotkałem tak bezproblemowego i zabawnego koleżki. Dodatkowym plusem jest fakt iż zwiedził już am. połudnową - jest więc moim podręcznym źródłem informacji.
Plan na dziś to spokojny spacer między starymi murami fortyfikacji kolejnego czerwonego fortu ;)
Staram się by zdjęcia miały coraz to lepszą jakość. Narazie się staram ;) Czekam na uwagi!

Zamieszczam też linka z informacjami o indyjskich kolejach, dla bardziej zianteresowanych faktami.

http://przewodnik-azja.pl/pociagi-w-indiach.htm

czwartek, 4 lutego 2010

Delhi o 2 dni za dużo

New Delhi. Według różnych źródeł miasto, którego populacja sięga 14 milionów. Nietrudno zatem sobie wyobrazić jak bardzo małym jest się ziarenkiem na tym szalejącej burzą piaskową pendżabskiej ziemi. Tysiące ludzi zmierzajaących w jakimś nieznanym Tobie kierunku, a między nimi Ty, chcący zobaczyć szlagiery turystyczne tego miasta. Nie ma zatem co walczyć. Wraz z prądem przękneliśmy koło Gate of India oraz Red Fortu. Jednakże dziś nie zabytki były naszym celem. Dziś towarzyszył nam pewien znany warszawski restaurator, którego nazwisko jest zagatką ze zdjęcia nr 8 albumu "ns" ;) Dzięki jego opowieścią cały czas byliśmy głodni, choć co chwile "atakowaliśmy" pyszne uliczne kramiki z indyjskim smakołykami. Niestety nasz doświadczony kustosz, niemal każdej kuchni na świecie musiał wracać do Polski...szkoda bo jego opowieści niemal wzbudziły we mnie chęć do gotowania;) Myślę że w najbliższym czasie opiszę troszkę potrawy jakie udaje się nam upolować, a polujemy dzielnie - niemal non stop próbując wszystkiego co się da:)
Wróćmy jednak do Indii... Jutro uciekamy z Delhi i ruszamy do Agry by ujrzeć jeszcze raz Tadź Mahal. Czy warto? Napewno! Błedem było by jeszcze raz tego nie zobaczyć! Zatem jutro widzymy się 326 km na południe od naszej dzisiejszej lokalizacji. ż
oto pare zdj. Niestety tylko parę gdyż łącze znów przegrzane:
http://picasaweb.google.pl/sebastian.golczak/Ns#

p.s. 100 lat Tato:) Niech spełniają się twe marzenia, byś mógł wymyśleć następne!

środa, 3 lutego 2010

Namaste India

Namaste India

Udalo sie! Jestem na progu swych marzen!
Indie powitaly nas 30 stopniowa roznica temperatur i ogromnym smogiem. Sam przelot i pochodne byly przyjemne. Whisky i wino serwowane na pokladzie wzmacnialy tylko poczucie sensu pozdrozy;)
Dzien pierwszy.
Po pierwsze Indie od ostatniej mojej wizyty 3 lata temu nie zmienily sie wcale.
Uderza mnie nadal przeogromna ilosc ludzi, kakofonia zapachow i przede wsystkim ta niesamowita innosc.
Wyladowalismy w hotelu o 3 rano. Jak zwykle targi z taksowkami i naciagacze lotniskowi - przeklenstwo turysty. Po dotarciu do celu nie dalo sie jednak tak po prostu isc spac. Dzwieki i won plynaca z ulicy wolala by jak najszybciej zobaczyc dlaczego tu jestesmy ;) Pirwsza malasa chai, buttern nan i masala dossa na sniadanie musiala byc! Nawet jesli bylo na to za wczesnie to smakowalo bosko!
Zoladek trzyma sie doskonale i rzada wiecej i wiecej tych niesamowitych miksow smaku.
Niestety moj hotel ma znow problem z dostawa pradu... co chwile zrywa polaczenie...
Sprobuje jutro...

poniedziałek, 1 lutego 2010

Nienasycalność

Co jest takiego w człowieku że pcha go w nieznane? Co w nim jest, że przedkłada przygodę ponad spokój i stabilizację. Co jest w nim nie tak, że rezygnuję dobrowolnie z pysznego niedzielnego rosołu przygotowanego przez mamę i rusza coraz dalej?
Odpowiedzi jest wiele, ale wczoraj zostało podsunięte mi pewne doskonałe słowo które tu pasuje: NIENASYCALNOŚĆ :)

Plecak spakowany - chyba 5 razy :)
Czas ruszać:
17,29 pociąg z Poznania do Warszawy