sobota, 17 kwietnia 2010

Hanoi czyli sajgonki na kolacje


Wietnam. Miejsce znane nam najbardziej z powodu wojny jaka przetoczyła się przez ten kraj ponad 40 lat temu oraz z… Ciekawe z czym jeszcze Wam się kojarzy. Dla mnie tych skojarzeń jest coraz więcej. W zasadzie, każdego dnia dostaje dowód na to jak bardzo się różni od swoich sąsiadów. Zanim jednak udało się wtopić w życie codzienne jego stolicy Hanoi, przeżyłem chyba największy koszmar transportowy w moim życiu. A zaczęło się bardzo przyjemnie. Do granicy moto-taxi, świeże powietrze i spokojne tempo. Przejście graniczne zdecydowanie senne i niespieszne. Dalej minibus nr 1 – który bardzo niespiesznie przejechał 70 km w 4 godziny, dalej bus który chyba postanowił nadrobić straty i dodać trochę przeżyć pasażerom wyprzedzał cały czas, tzn. używał tylko środkowego pasa, a raczej osi drogi jako swojego pasa. Zamknięte oczy i słuchawki w uszach neutralizują przerażenie;) Jednakże to był początek. Kwintesencją okazał się pociąg – 30 godzin na drewnianej ławce z oparciem pod kątem prostym, bez możliwości położenia się, ani wyprostowania nóg. Do tego maksymalnie podkręcona muzyka i o dziwo płaczące dzieci (pierwsze azjatyckie dzieci, które płaczą – w pozostałych krajach choćby nie wiadomo co małe pociechy nie płaczą!). Po 30 godzinach w takim pociągu miałem dość. Po dotarciu do hostelu zapadłem w długi, długi sen.
Plan na dzień następny był prosty, zapaść się możliwie głęboko w miasto, jego starszą cześć. Przechadzać się po wąskich zatłoczonych uliczkach, przystanąć na zupę z wołowiny. Napić się kawy po wietnamsku. Na zakończenie dnia wypić szklankę lub pięć lokalnego piwa na plastikowym taboreciku wraz z wieloma innymi lokersami. Poczuć codzienność mieszkańców ponad 2,5 milionowej stolicy. Założenie zostało zrealizowane ponad normę. Kawę wypiłem w towarzystwie sajgończyka, który miał ochotę opowiedzieć trochę o swoim kraju. Dalej na swej drodze spotkałem małżeństwo z Australii, które wraz z dziećmi od 3 tygodni przemierzają ten kraj. Aby bilans spotkań był kompletny popołudniu zgrałem się z parą z ze stolicy wielkopolski, Agnieszka i Tomaszem. Do owego składu przyległ również Robert, Wietnamczyk, który 30 lat temu studiował na Politechnice Poznańskiej. Dzięki temu że nasz przewodnik mieszka w Hanoi mogliśmy jeszcze bardziej zgłębić wiedze o kraju i obyczajach tegoż kraju. Oprócz wiedzy teoretycznej, sprawdziliśmy ile da się wypić szklanek lokalnego piwa nalewanego z węża na ulicy. Wynik był spektakularny, więc chyba mocno rozcieńczany był ten trunek ;)
Samo Hanoi… miejsce w którym warto się zatrzymać na chwile i przyjrzeć się jak działają tu arterie. Przyjrzeć jak można wykorzystać każdy kawałek miejskiego parku by uprawiać jakiś sport (Wietnamczycy grają namiętnie w „lotkę”, piłkę nożną, zośkę oraz biegają). Spróbować prostego ulicznego jedzenia i po prostu obserwować życie.
Parę zdjęć z Hanoi
Uliczna stolica Wietnamu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz