poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Sucre – kolonialny oddech


Sucre – słodkie łzy. Według mnie najpiękniejsze miasto w Boliwii. Założone w 1538 roku przez Hiszpanów, było dla nich jednym z najważniejszych ośrodków w ich wschodnich koloniach. Mnogość ciekawych architektonicznie budynków oraz liczba kościołów i kościółków jest ogromna. Całe centrum miasta jest utrzymana w białych barwach, co jeszcze bardziej rozświetla ulice tej aglomeracji. Do tego wszystkiego dodajcie dużą ilość skwerów wypełnionych zielenią. Po ostatnich dniach szarości i srogości gór znalazłem tu chwilę wytchnienia wśród drzew, krzewów i kolorowych kwiatów.
Miasto te ma szczególne znaczenie dla Boliwijczyków, to właśnie tu ogłosili oni 6 sierpnia 1825 roku swą niepodległość. Przez wiele lat była to stolica kraju, a do dziś znajduje się sąd najwyższy oraz bardzo wiele uczelni.
Dzień spędziłem, więc na spokojnym spacerze przez stare miasto, „podglądaniu” codzienności mieszkańców i ciężkich bojach o jakąkolwiek mapę okolicy. Myślę, że po Potosi potrzebna była mi taka odskocznia do „normalności”. Usiadłem z książką w parku i po prostu odpoczywałem. Dookoła mnie jednak życie płynęło swoim rytmem. Sprzedawcy kusili klientów, taksówkarze trąbili w oddali, dzieci bawiły się na placu zabaw, studenci przysypiali na ławkach, a panowie w ciasno zapiętych marynarkach wbiegali i wybiegali z budynków rządowych. Po trzech godzinach takiej codzienności, rozbolała mnie głowa i zabrałem się za zbieranie informacji jak samemu iść w okoliczne góry, nie zgubić się i wrócić w jednym kawałku. Wszelkie „informacje turystyczne” kategorycznie odradzały opcje: „solo uno”. Nie zraża mnie to wcale, gdyż nie raz to już słyszałem. Potrzebna była mi za to mapa. Udało mi się dostać kserowaną mapkę okolicy z folderu reklamowego. Skala zerowa, poziomic brak, sieci rzek w zasadzie brak, ale jest pogląd na kierunki świata – to wystarczy mam przecież kompas. Tak, więc nie pozostało nic jak zrobić zakupy i się spakować.
Wieczorem za to czekała mnie niespodzianka. Niedaleko mojego hostelu znajduje się park w którym od paru tygodni młodzież z okolicznych wiosek i miast przygotowuje się do wrześniowego festynu na cześć objawienia się Matki Boskiej w pobliskich górach. Wyobraźcie sobie dosłownie setki osób tańczących w parku w świetle latarni i przy muzyce granej na żywo. Próby trwają 2 miesiące przed festiwalem i to codziennie wieczorem od ok. 19 do 22. Cały park żyje wtedy uśmiechami ludzi. Wszystko jest utrzymane w formie zabawy, ale i nie ma tu miejsca na „obijanie się”. Tancerze i orkiestry dęte dają z siebie wszystko! Do tego w parku cała masa biegaczy. Nie mogłem się oprzeć i wróciłem do pokoju, przebrałem się i przez godzinę przy muzyce na żywo biegałem, śpiewałem pod nosem i uśmiechałem się wraz z setkami osób w Parque Bolivar.
To był bardzo dobry dzień.

Zapraszam do paru zdjęć z miasta Sucre:

Sucre – kolonialny oddech

2 komentarze: