środa, 18 sierpnia 2010

Droga śmierci – najniebezpieczniejsza droga na świecie


Zrealizowałem wczoraj jedną z najbardziej szalonych „atrakcji” pod czas całego mojego wyjazdu. Przejechałem rowerem najniebezpieczniejszą drogę na świecie. Na początek troszkę danych. Wybudowana w 1932 roku łączy La Paz z miejscowością Coroico. Jej długość wynosi 64 kilometry (rozpoczyna się na wys 3500 i kończy na wys. ok. 1700m) i do roku 2007 była jedyną opcją dla podróżujących w tym właśnie kierunku. Ze względu na duży ruch, małą szerokość (w niektórych punktach do 3,2 m) oraz ogromną przepaść nawet do 600 metrów dochodziło na niej do bardzo wielu tragicznych wypadków. Tak jak wcześniej pisałem liczba ofiar sięgała nawet do 200 – 300 osób rocznie. W roku 2007 została oddana alternatywna i o wiele bezpieczniejsza droga łącząca te dwa miasta. Obecnie na „Death Road” nie ma już takiego ruchu, a zatem nie ma już tak przykrych danych. Od ok. 10 lat odbywają się zjazdy rowerowe tą właśnie nitką przylepioną do gór. Niestety nieroztropność wielu amatorów prędkości, brak odpowiedniej koncentracji i umiejętności doprowadziło do tego iż do dnia dzisiejszego zginęło na niej również 28 amatorów dwóch kółek. Tyle danych, teraz troszkę o samym zjeździe.
O 8 rano stawił się po mnie przewodnik i zabrał na… plac gdzie właśnie odbywały się jakieś narodowe uroczystości z uczestnictwem prezydenta Boliwii. To już druga głowa państwa, którą widzę w Am. Południowej. Po odsłuchaniu hymnu narodowego, wraz z czwórką innych śmiałków ruszyliśmy w stronę punktu startowego, który umiejscowiony jest na wys. 4700 m n.p.m. Mały instruktarz i z prędkością… (tu zostawię miejsce by rodzice się nie denerwowali) ruszyliśmy asfaltową drogą w dół. Pierwszy odcinek nie był jeszcze właściwą „drogą śmierci”, ale przyjemnym, szybkim zjazdem w jej stronę. Bonusem była możliwość podziwiania wysokich pięciotysięczników. Widoki i adrenalina naprawdę zapierały dech.
Jednakże prawdziwe przyjemności zaczęły się na właściwym fragmencie naszej przygody: The Death Road! Tutaj przewodnik ostudził nas statystykami i już nieco ostrożniej pognaliśmy w dół. Szutrowa droga pełna luźnych kamieni, wąskie zakręty, przepaść na wyciągnięcie ręki, szum opon, pisk tarczy hamulcowych, chmury kurzu, szum opon i wybieranie amortyzatora… do tego napięte mięśnie, pełna koncentracja, adrenalina buzująca w absolutnie każdym fragmencie ciała… Rany coś absolutnie nie do opisania. Niestety, a może raczej dobrze przewodnik często się zatrzymywał, aby zrobić zdjęcia, czy poczekać na busa i dać coś nam do zjedzenia i picia. Dawało to chwile odpoczynku i przywracało puls do w miarę normalnego poziomu.
Ten dzień przypomniał mi po raz kolejny jak bardzo kochałem kolarstwo i wszystko, co jest związane z tą dyscypliną. Czuję jak wiele straciłem odpuszczając sobie trenowanie i startowanie w zawodach. Jest to kolejny bodziec by wrócić do sportu. Jestem w pełni nastawiony na to by zacząć się przygotowywać do startów w triathlonie. To jedna z najtrudniejszych dyscyplin wśród sportów wytrzymałościowych i chyba do decyduje o jej atrakcyjności. Trzeba będzie jednak najpierw wyciągnąć śrubki z obojczyka, które są niewątpliwą pamiątką po „rowerowej głupocie”.
Wracając jednak na boliwijską drogę. Oprócz ogromnej ilości adrenaliny we krewi i paru kilo połkniętego kurzu zjazd pozwolił na zobaczenie jak bardzo zmienia się roślinność na różnych wysokościach. Zaczynając na 4700 m widzisz tylko skały, skały i skały, gdy powoli lub raczej szybko opadasz w dół zauważasz pojawiającą się skromną roślinność by wreszcie osiągając poziom dżungli, gdzie bujna roślinność rozpoczyna swe królowanie.
To tyle, jeśli chodzi o Death Road. Ja przeżyłem ją i to intensywnie. Gdybym mógł to powtórzyć zapewne bym to zrobił i kto wie czy kiedyś tu nie wrócę by tego dokonać. Jest ktoś chętny? ;)
Jakie plany na następne dni? Dziś odpoczynek, a jutro… rozpoczynam jedno z największych wyzwań w moim życiu: góra Huayana Potosi 6088 metrów n.p.m. ! To będzie mój życiowy rekord i pierwsza w życiu prawdziwa wspinaczka. Trzy dniowa wyprawa połączona ze szkoleniem w zakresie wspinania się po ścianach lodowych ;) Będzie trzeba pokonać zmęczenie, zimno, wysokość i po raz kolejny przełamać własne bariery.
Dziś zapraszam Was na parę zdjęć z drogi śmierci. Nie zabrałem na nią swego aparatu, więc są to fotki robione przez naszego przewodnika. Nie są zbyt ciekawe, gdyż nie ukazują wspaniałych widoków, które otaczają Cię gdy „spokojnie” pokonujesz kolejne zakręty ;)

Droga śmierci

6 komentarzy:

  1. I wiadomo, że masz już kompana na następny zjazd :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kompanów dwóch...bo ja tez chce!!! co wiecej juz trenuje;)
    siora

    OdpowiedzUsuń
  3. No to mamy szalone trio Sebonatmar.
    Kto jeszcze ? Zmienię nazwę!

    OdpowiedzUsuń
  4. 5 znikajacych punktow ;) ??

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozostaje przy opcji znikających punktów:)

    OdpowiedzUsuń