poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Machu Picchu


Pęd we włosach, ciągła zmiana miejsc i okoliczności. Czas na chwilę odpoczynku lub raczej tak jak obiecałem aktualizacje bloga. Po przeskoku samolotami znaleźliśmy się w bardzo malowniczej, ale i niezwykle turystycznej miejscowości Cusco. To właśnie z tego miasta ruszają wszystkie szlaki w stronę „mistycznego” Machu Picchu. Dotrzeć można tam na wiele sposobów. Jeden najbardziej znany i najbardziej oblegany to Inca Trek (rezerwacje na 6-8miesięcy przed przyjazdem – koszt 4 dniowego treku to 400 $). Alternatywnymi drogami jest tzw. Jungle Trek (4 dni) lub wysokogórski szlak który trwa 5 dni. My ze względu na możliwości finansowe oraz czas wybraliśmy 4 dniowy Jungle Trek.
Z samego rana ruszyliśmy busem z rowerami na dachu na przełęcz leżącą na wysokości 4300 metrów n.p.m. Tam cała nasza grupa wskoczyła na swe dwukołowe rumaki i rozpoczęła 4 godzinny zjazd. Dobrze utrzymane asfalty, piękne widoki, jeszcze piękniejsze prędkości i składanie się na zakrętach dostarczyło niesamowitych wrażeń. Rany ależ to była zabawa. Uśmiech z mojej i Kuby papy nie schodził nawet na chwile. Szkoda tylko że ograniczała nas troszkę grupa, no ale z drugiej strony może i lepiej gdyż dotarliśmy cali. Następny dzień to już typowy trek w górach. Z niezbyt ciężkimi plecakami można było spokojnie wyciągać nogi i podziwiać góry, wąwozy i bardzo ciekawą roślinność w której kryją się grrrr… komary, muszki i o zgrozo czarne vespy. Właśnie jedna z owych vesp postanowiła dziabnąć dwóch bardzo pokojowo do nich nastawionych polaków. Kuba został elegancko użądlony w biceps, a ja nie wiem dlaczego dostałem w kostkę oraz podwójny strzał w plecy. Śmiesznie musiało to wyglądać, gdy w panice zrzucałem plecak i zdejmowałem koszulkę. Problem jednak zaczął się gdy owe użądlenia zaczęły puchnąć i boleć. Doprowadziło to do tego, iż ostatnie kilometry ledwie przeszedłem, gdyż kostka nie dawała możliwości poruszania. Nie był to jednak koniec, niestety musiałem przyjąć konkretny zastrzyk i połknąć parę tabletek by dojść do siebie. Skończyło się jednak dobrze, a dodatkową atrakcją na koniec dnia były gorące źródła z zimnym piwem. Nie ma więc co przeżywać, dzień niezwykle udany i wesoły. Trzeci dzień należał również do dość ciekawych. Dobre tempo, coraz wyższa wysokość i coraz większa wesołość grupy podnosiła poziom endorfiny. Pojawiło się też więcej zielni i ciekawszej roślinności w tym i małych plantacji koki. Koniec dnia to już pełen relaks. Kolejne gorące źródła oraz duża ilość lokalnego drinka – pisco. Było wesoło ;)
Dzień następny musieliśmy zacząć bardzo wcześnie. 3.30 pobudka i marsz pod pierwszą bramkę gdzie ustawia się kolejka już od 4 rano by wejść na Machu Picchu. Powodem tego jest fakt iż by wejść na górę Wayna picchu z której rozpościera się widok na Machu Picchu trzeba być w pierwszej 200 przy głównym wejściu (dodatkowe 200 miejsc jest zarezerwowane dla dużych biur turystycznych). Wyobraźcie sobie około 300 osób czekających w ciemności by wejść na ścieżkę i w szybkim tępię podejść 5,5 km z przewyższeniem ponad 500 metrów. Stromo pod górę wąskimi schodkami. Najśmieszniejsze/najgłupsze jednak jest to iż podczas konsumpcji pisco wpadliśmy z Kubą na pomysł iż będziemy na górze pierwsi. Problem polegał tylko na tym iż podobne założenie zrobiło sobie paru innych śmiałków. Jest zatem 4.45 rano. Totalne ciemności rozproszone tylko światłem z latarek i kilkadziesiąt osób. Nieoficjalny wyścig pod górę się rozpoczyna! Po pierwszych 10 minutach oboje sapiemy jak dwie stare lokomotywy, przeklinamy swoją głupotę pod nosem i biegniemy pod górę. Po 34 minutach zlani potem meldujemy się przy bramkach wejściowych jako pierwsi! Sam nie wiem jak to się nam udało. Po 30 sekundach meldują się kolejni wariaci. Bieg był zupełnie bez sensu, gdyż przy dobrym marszu i tak dostało by się wejściówkę, ale … ;)
Teraz trochę o kulminacyjnym punkcie naszej wyprawy. Położone na ponad 2000 metrów cudowne Machu Picchu. Z całą pewnością jest to największa atrakcja turystyczna w Ameryce Południowej. Robi ogromne wrażenie, szczególnie o wschodzie słońca gdy pojedyncze chmury w połączeniu z pierwszymi promieniami słońca tworzą specyficzną scenerie. Jest to widok, który zapisuje się w głowie już do końca życia. Niestety wiele set osób z całego świata, codziennie przybywa do tego miejsca by właśnie owy widok zobaczyć. Ilość osób jest zatrważająca i niestety odbiera to wiele temu miejscu. Z drugiej strony należy to po prostu zrozumieć i zaakceptować tak już jest i będzie w najsłynniejszych atrakcjach na świecie. Trzeba nauczyć się tylko widzieć to, co najważniejsze i nie widzieć zasłaniających to ludzi.
Aby dopełnić wizyty na Machu Picchu wraz z Kuba weszliśmy na Wayna Picchu (ok. 2600) zeszliśmy i od razu ruszyliśmy na kolejny przylegający szczyt na wysokość 3600m (z 2200m). Nie powiem sporo tego dnia zrobiliśmy zarówno pod względem kulturalnym, jak i czysto fizycznym. Bardzo, bardzo dobry dzień. Powrót do Cusco zabrał parę godzin pociągiem i autobusem. O 23 dotarliśmy do hotelu, szybki prysznic i … tak na bardzo, bardzo długą imprezę. Spać kładliśmy się po 25 intensywnych godzinach. Następny dzień spędziliśmy na odpoczynku, przechadzce po Cusco i … imprezie pożegnalnej dla Kuby. Rany jakże szybko czas minął mi w towarzystwie mego kompana. Niezmiernie przyjemnie było móc mieć przy sobie kogoś tak pozytywnego i sprawdzonego w tak dalekim zakątku świata.
Trzymaj się zatem przyjacielu i szykuj się na następne przygody, bo ja na pewno nie powiedziałem ostatniego słowa, a sam już wiesz że takie podróże dają coś więcej niż to co się da opisać.
Was natomiast zapraszam do zdjęć ze szlaku ku Machu Picchu.
Machu Picchu

2 komentarze:

  1. Gratulacje. Powodzenia!!! Opisy intrygujące, czyżby "następny Arkady Fiedler z Puszczykowa"??
    Krycha z Milicza :-))

    OdpowiedzUsuń
  2. No kurde...dajesz ade braciszku;)Mam nadzieje ze to dopiero dobry poczatek twoich podrózy... mysle ze na nastepna juz masz dwóch pewniaków - mnie i Kube;) ?Juz ci nie odpuscimy;)

    OdpowiedzUsuń