poniedziałek, 19 lipca 2010

Jezioro wewnątrz karteru z prezydencką orkiestrą na czele


Po dość szybkim zwiedzaniu starego miasta w Quito i jeszcze szybszym zwiedzaniu jego nocnych obszarów, wybrałem się w góry. Dzięki trzęsącym się i dymiącym autobusom dotarłem do wioski Zumbahua. Stąd jeszcze bardziej trzęsącym pikapem dotarłem nad przepiękne jezioro osadzone wewnątrz krateru (Laguna Quilotoa). Woda wewnątrz tego zbiornika w zależności od padających promieni słońca przybierała różne odcienie niebieskiego i zieleni – co parę minut zupełnie inny efekt optyczny. Naprawdę coś niesamowitego. Po dwu godzinnej przechadzce po okolicznych ścieżkach zapadłem w kamienny sen, który przerwała głośna muzyka i śpiewy ludzi na zewnątrz schroniska. Jak się okazało tegoż dnia prezydent Ekwadoru przebywał w tej części kraju i właśnie wieczorem zawitał do „mej” wioseczki. Śmiesznie tańce i śpiewy w mrozie na 4000 metrów n.p.m. o 11 w nocy z prezydentem w roli głównej. Niech żyje Ameryka Południowa, wszystko może się zdarzyć! Po ciekawej nocy rozpocząłem jeszcze ciekawszy poranek. Pogoda sprzyjała i po śniadaniu wybrałem się na ponad 5 godzinny trek. Malownicza ścieżka raz wznosiła się, raz opadała. Sporo kosztowała mnie ta marszruta, tym bardziej, że musiałem iść z całym swym dobytkiem na plecach – ok. 24 kilo, oj plecki bolą. No i niestety plecak też zgłosił swój protest – coś zaczyna mi się rozpruwać mój wierny towarzysz. Popołudnie spędziłem w kolejnym „autobusie”, który dowiózł mnie do miasta Latacunga, z którego piszę i z którego zaraz przemieszczam się dalej w stronę innej części ekwadorskich gór.
Pośpiech i lekkie zmęczenie jakoś ogranicza me zdolności pisarskie zatem wybaczcie i oglądnijcie choć zdjęcia z dni ostatnich:

Turkusowy krater

2 komentarze:

  1. a zdjęcia z prezydentem? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinienem był sobie zrobić... zawsze można wkleić do albumu rodzinnego i pokazać z kim to się bywało w świecie;)

    OdpowiedzUsuń