sobota, 4 września 2010

Sól w oku, czyli Solar de Uyuni


Solar de Uyuni – największa na świecie pustynia „solna”. Leży ona na 3653 metrach n.p.m. i stanowiła część prehistorycznego słonego jeziora Lago Minchin. Jej kolory, a w zasadzie jeden dominujący – biały, robi powalające wrażenie. 12000 km kwadratowych jasnej ubitej soli.
Najpopularniejszym sposobem by zobaczyć, dotknąć i poczuć Solar de Uyuni to wybrać jednego z operatorów wycieczek i wsiąść w jeepa. Bardzo chciałem tego uniknąć i zrobić to samemu, ale bez auta jest to nie możliwe(chyba, że ma się dużo czasu i odpowiedni ekwipunek – wtedy można to przejść). Wsiadłem, więc w auto i przez 3 dni przemierzałem pustynie i góry by na koniec dotrzeć na granice z Chile. Zanim tam jednak dotarłem wrócę na skraj pustyni do miejscowości Uyuni. Ta zapomniane przez świat miasteczko żyje tylko z turystów oraz stacjonującego tam wojska. Dookoła rozciągają się tylko bezkresne piaski i skaliste góry, a rejonem rządzi zimny porywisty wiatr. Zaraz za ostatnimi zabudowaniami znajduję się cmentarzysko starych lokomotyw. Ponad 50 parowozów, które przed wieloma laty stanowiły koło napędowe Boliwijskiego transportu.
Po około godzinie jazdy dojechaliśmy na skraj pustyni. Lokalna społeczność żyje z soli. Produkuje z niej zarówno spożywczy dodatek kuchenny jak i cegły z których zbudowane są wszystkie domy w okolicy. Sama pustynia to tak jak pisałem biała przestrzeń. Tego nie można zobaczyć nigdzie indziej. Na jej południowym skraju znajduje się również ciekawostka przyrodnicza – Isla de los Pescadores – czyli wyspa kaktusów. Wyobraźcie sobie pustkę i nagle taką osobliwość. Kolejny zachwyt nad twórczością matki natury.
Po nocy w „solnym” hotelu ruszyliśmy na południe by zobaczyć „zdumiewające” laguny… cóż bez wątpienia były one piękne, ale niewielka ilość wody oraz brak słońca odebrała im nieco barwy. Szkoda, ale za to ja coraz bardziej zbliżałem się do euforycznego stanu związanego z zachwytem nad zimnymi pustyniami. Ich piękno tkwi w ich surowości i niedostępności. Silne, mrożące krew w żyłach wiatry, pył który dostaje się wszędzie oraz niemal nieograniczona przestrzeń… ach znam to uczucie, zazwyczaj pojawia się w wysokich górach, ale wiem że i pustynie, a szczególnie te wrogie człowiekowi będą dla mnie nowym wyzwaniem. Wróćmy jednak troszkę do owych lagun. W tych ciężkich dla człowieka warunkach, spokojnie w wodzie brodzą setki flamingów. Mam nadzieje, że zdjęcia ukażą wam piękno owych ptaków.
Ostatni dzień to gejzery i gorące źródła na wysokości 4300 m n.p.m. Na zewnątrz zero stopni, w wodzie 30. Jakże miło było wygrzać zmrożone mięśnie i do tego podziwiać okoliczne aktywne wulkany. Mam nadzieję, że zdjęcia oddadzą choć troszkę piękno tego zakątka świata, gdyż wena opuściła mnie całkowicie i nie jestem tego wyrazić słowami.
W tej chwili jestem już w Chile w wiosce San Pedro de Atacama. Stąd rowerem wybieram się dziś na najsuchszą pustynie na świecie Solar de Atacama. O tym jednak oczywiście później.

Sól w oku, czyli Solar de Uyuni.

2 komentarze:

  1. przepieknie, a te flamingi na tle gór tozto czyste piekno rajskie
    jestem jak zwykle zachwycona :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj Gosia slodzisz mi, slodzisz:) staram sie jak moge:) czekam w Argentynie jakby co, tam tez jakies ptaszyska znajdziemy:)

    OdpowiedzUsuń